LONDYN na weekend? Dobry sposób na zrobienie sobie apetytu na więcej!

Świat się kurczy, dzieci rosną, a my (korzystając z czystego przypadku) po raz drugi wyruszyliśmy na Wyspy Brytyjskie. I tak, zupełnie przypadkiem, w serii europejskie miasta, na tapetę wpadł Londyn.


Bilety lotnicze tanie, Londyn w zasięgu 2 godzin, dzieci odmówiły dwudniowego łażenia po mieście od świtu do zmierzchu bez marudzenia, więc wyruszyliśmy we dwójkę.
Ciekawe, że im mniej czasu jest człowiekowi dane na wyjazd, tym lepiej wyrusza do niego przygotowany. Ileż ja się naczytałam "Londynów w dwa dni", "Londynów w jeden dzień" i "Londynów w weekend". Londynów w słońcu i deszczu, a nawet we mgle. Londynów turystycznych i mniej. Londynów na dachach, w parkach i poza utartymi szlakami.
Szukałam w tym barwnym i magnetycznym podobno mieście czegoś tzw. "innego", czegoś co pokazał mi Kraków. Czegoś, czego nie znajdziesz na zadeptanych przez turystów miejscach. I znalazłam to wszystko na cudnym blogu I saw pictures. Po czym stworzyłam własny jednodniowy spacer.

Pomyślałam, w jaki sposób ja pokazuję Kraków znajomym - tak od zaplecza. Ale jeśli ktoś po swoim pierwszym kontakcie z Krakowem wyjeżdża, a nie widział Wawelu i Kościoła Mariackiego, to wielkie NIE-TAK.
My nie byliśmy w Londynie nigdy wcześniej. Więc włóczyć się po klimatycznych zakamarkach miasta byłoby miło, ale nie zobaczyć Pałacu Buckingham i Big Bena graniczyłoby z ignorancją. Nie zobaczyć British Museum, i Science Museum, i Natural History Museum (do tego z darmowym wstępem!!!), to kolejny nietakt. Jednak tego i tego w jeden weekend nie ma szans ogarnąć tak od serca.
Zatem muzea odłożyliśmy na powtórkę wyjazdu - już w innym tempie i z dziećmi - i sprawa planu  zwiedzania zrobiła się prosta. Tym bardziej, że pogoda sprzyjała poszwendaniu się po mieście. Szczegóły poniżej.

1.WYLOT 
W piątek wieczorem. Z Krakowa na lotnisko Heathrow. Sami przeliczcie sobie różnice w cenie na poszczególne lotniska, łącznie z ceną dojazdu z lotniska do miejsca noclegu i czas dojazdu do Waszego (na pewno zbyt) drogiego lokum. A ten czas ma znaczenie, jeśli mamy tylko weekend na Londyn.
Lotnisko Heathrow leży w zasięgu metra (jest to 6 strefa). Jednorazowy papierowy bilet w jedną stronę, to 5.90 funta, jeśli używacie karty Oyster - 1.5 funta (tymczasem pociąg z Stansted to równowartość 80zł). Możecie też pokombinować i znaleźć tańszy transfer - TU więcej na ten temat.
Poza ceną, jest jeszcze czas. Czas dojazdu z lotniska i na lotnisko - zamiast posiedzieć na skwerku lub w muzeum, siedzicie w pociągu wiozącym Was na lotnisko. No ale Wasz wybór, trzeba to sobie przekalkulować, planując wyjazd.


2. DOLECIELIŚMY - I CO DALEJ? 
O transporcie w Londynie.
Jeśli jesteście na innym lotnisku niż Heathrow - radźcie sobie z dojazdem z linkami powyżej, później na pierwszej stacji metra kupcie kartę Oyster - zoptymalizujecie z nią koszty transportu po mieście. Jeśli jesteście na Heathrow - zjedźcie na poziom -1, tam jest w okienku sympatyczny Pan, który sprzeda Wam i doładuje na dowolną kwotę (do wykorzystania na przejazdy wszystkim: metrem, autobusem... ) kartę Oyster (uwaga - 5 funtów depozytu, otrzymamy je z powrotem oddając kartę w tym samym miejscu lub na stacjach metro z automatem Oyster). Na temat komunikacji miejskiej w Londynie macie też STRONĘ oficjalną w języku nawet polskim
Karta Oyster gwarantuje Wam tańsze przejazdy, w porównaniu z papierowymi biletami - macie np. bilet dzienny na strefy 1-3, tymczasem bilet papierowy nie ma takiej opcji; możecie zakupić tylko bilet na strefy 1-6, który jest droższy. Dodatkowo inteligentny system Oyster skasuje Was z Waszej doładowanej karty za każdy pojedynczy przejazd, jednak nie zabierze więcej niż równowartość biletu dziennego w strefach, w których się poruszaliście.
Stan karty i historię przejazdów można sprawdzić w automatach oznaczonych "Oyster" na stacjach metra, podobnie jak realizację zakupu i zwrotu karty. Przy zwrocie otrzymujecie nie dość, że depozyt 5 GBP, to jeszcze pozostałe, niewykorzystane środki.


3. WIECZÓR PRZYLOTU, można zacząć "chłonąć" miasto.
To oczywiście zależy, jak daleko nocujecie. Metro jeździ w różnych godzinach, w zależności od miejsca i strefy, nawet do 1 w nocy (warto sprawdzić na swojej stacji o której mamy ostatni transport i pilnować tej pory, bo zagubić poczucie czasu w tym mieście jest bardzo łatwo). Później są jeszcze kursy nocne autobusów. Jeśli zdrowie już nie to, a plany na sobotę ambitne, wyprawa do imprezowego centrum to może być nie najlepszy pomysł na pierwszy wieczór. Pozostaje Wam okolica noclegu, która może okazać się całkiem barwna.
Po opuszczeniu stacji metra w centrum Ealing (strefa3) uderzyła mnie niska zabudowa miasta... Przy wieczornym świetle poczułam się, jak na przedmieściach. Jednak kolejki i tłumnie oblegane bary i knajpki przypomniały mi, że to jedno z największych miast w Europie. Kolacja - oczywiście wybraliśmy miejsce po brzegi wypełnione przez lokalsów i jak zwykle się nie zawiedliśmy. Zjedliśmy pysznie tuż obok metra, jednocześnie nie przepłacając. Na przeciwko pub zapraszał mocno podchmielonymi londyńczykami. Kolejnego dnia w centrum za piwo przyszło nam zapłacić nawet dwa razy więcej.

To chyba już tego wieczora szeroko uśmiechnęłam się do Londynu. A on do mnie. W postaci wszystkich tych kolorowych ludzi spotkanych w metrze, wymieniających uśmiechy przy spotkaniu wzrokiem.

4. SOBOTA, czyli ten jedyny dzień.
Całe szczęście, że w czasie zimowym mój zegar biologiczny był o godzinę później niż zegar w Londynie. Bo oczywiście pobudka skoro świt znowu się nam nie udała. A i na śniadanie trzeba było poświęcić nieco więcej czasu, niż w domu na kromkę z miodem i kawę. W ramach próbowania lokalnej kuchni, za punkt honoru postanowiłam sobie z rana dać radę zjawisku zwanemu "english breakfast". Nooo, na takim śniadaniu można przejechać później dobre 3/4 dnia i pogoda londyńska niestraszna po tej dawce kalorii.
Jajko sadzone 2 szt., 3 pieczarki, 3 grilowane pomidory, kiełbaska, fasolka w sosie pomidorowym, 2 wielkie plastry szynki, 1 gruby ziemniaczany placek, do tego tost i herbata english breakfast .... z mlekiem... W przyjemnej knajpce obok metra przyjemność taka to koszt 7-8 GBP. Oczywiście można też zakończyć na croissancie z kawą. Tak właśnie pierwsza londyńska (lekko wątpliwa) przyjemność na mojej liście została odfajkowana.
Na kolejne nie trzeba było długo czekać. Piętrowe czerwone autobusy, czerwone budki telefoniczne oraz londyńskie taksówki - to nie atrakcja, tylko codzienność. Autobusy takie jeżdżą wszędzie i tylko takie, a budki stoją na każdym rogu, choć nie zauważyłam, żeby ktoś z jakieś korzystał. Ech, angielskie zamiłowanie do tradycji... A skoro o tradycji mowa, to poszliśmy dalej - Brytyjska Królowa.
... 3....2 ..... 1.... no to startujemy - oczywiście zaopatrzeni w doładowane funtami karty Oyster i sporą dawkę kalorii. W poruszaniu się komunikacją miejską dzielnie służył nam oczywiście google maps w telefonie, który dyktował, którą linię metra i kierunek wybrać. 

  • Metrem dojeżdżamy do stacji Green Park. W Polsce zostawiliśmy szarobure przedwiośnie, natomiast londyński Green Park czaruje pierwszymi kwitnącymi krzewami, narcyzami na zieloniutkim trawniku. Pomiędzy aż zbyt równo posadzonymi rzędami drzew przebijają otaczające park budynki - jesteśmy w centrum miasta, a czuć niesamowita przestrzeń. Po raz kolejny ukłon w kierunku pokoleń planistów w tym mieście!!! 

  • Opuszczamy kawał miejskiej zieleni i wychodzimy prosto na Pałac Buckingham. Gdzieś ponad głowami mas turystów udaje się zrobić jakieś marne zdjęcie. Wejście na Victoria Memorial to dobry punkt widokowy, pod warunkiem, że wcześniej z dołu zauważymy jak piękna jest cała rzeźba poświęcona Królowej Wiktorii. 





  • Około 11 mamy szansę zostać świadkami zmiany warty pałacowej. TU więcej informacji na ten temat. W niedzielę spotkaliśmy wartowników na koniach ok.10:40, jadących w tempie spacerowym w Hyde Parku. W sobotę minęli nas pod pałacem i pojechali dumnie ulicą Mall, żeby grubo po 11 dokonać zmiany warty. Spokojnie odprowadziliśmy korowód wzrokiem, żałując, że nie ma z nami dzieciaków i zboczyliśmy z głównej alei do St. James Parku.  Ogrody pałacowe na co dzień nie są dostępne dla zwiedzających, a ja w tym parku miałam nieodparte wrażenie, że przechadzam się w królewskich ogrodach. Po powrocie doczytałam, że ten park jest najstarszym, wchodzącym w skład parków królewskich. Niestety nie spotkaliśmy osławionych wiewiórek, które miały jeść z ręki. Jest to natomiast świetne miejsce na spacer z dzieciakami - ilość różnych gatunków ptaków jest powalająca. Ludzie nie wchodzą im w drog, a ptaki są bezczelnie pewne siebie, spacerują spokojnie tuż za niskimi płotkami noga w nogę z nami.
  • Mijamy dawny domek pana, dbającego o ptactwo. I tak dochodzimy do placu, gdzie czeka na nas policja na koniach i samo Horse Guards Parade. Drąc się niemiłosiernie, panowie w czerwonych płaszczach maszerują tam i z powrotem, po czym wszystko milknie i tłum turystów zalewa ponownie plac.

 












  • Stąd można ruszyć wprost do Premiera na Downing Street. Jednak darowaliśmy sobie oglądanie czyjegoś lokum zza bramy.  Udaliśmy się w najkrótszą drogą nad Tamizę. Po drodze wrażenie robi na nas budynek Ministerstwa Obrony. Patrząc na niego, właściwie trudno pomylić się do kogo należy.




  • Już z daleka majaczy po drugiej stronie rzeki wielkie koło - London Eye.
  • Spacerkiem wzdłuż Tamizy dochodzimy do śmietanki dnia dzisiejszego - najpierw Big Ben, spacerkiem wokół Pałacu Westminsterskiego. Po drugiej stronie ulicy, dalej od Tamizy mamy jeszcze cały kompleks Opactwa Westmisterskiego (Westmister Abbey). Całość robi przeogromne wrażenie. Potwierdza to mój pierwotny plan, żeby Londyn alternatywny jednak odłożyć na kolejną wizytę. Nie zwiedzamy wnętrza - nie mamy czasu, a cena też spora: nawet do 25 GBP za osobę (UWAGA: taniej przy zakupie wcześniej i online). Tych którzy mają więcej czasu, sił i większy budżet zapraszam TUTAJ. Jeśli chcecie zwiedzać miejsca płatne i to dużo tych miejsc, dobrze przeanalizować ofertę karty londonpass (ale zastanówcie się, czy dacie radę i przypominam, że gratis macie wstęp do większości muzeów w Londynie).









  • I tak obfite śniadanie brytyjskie dało się zapomnieć. To w tym miejscu jednemu z nas po raz pierwszy zaburczało w brzuchu. Modyfikujemy plan. Miał być spacer nad Tamizą w kierunku Tower of London. Tymczasem pakujemy się na pięterko autobusu (odbijając wcześniej kartę Oyster tuż obok Pana Kierowcy). I z takiej pozycji raz jeszcze oglądamy City of Westminster.
  • Wysiadamy, żeby odfajkować na naszej przyspieszonej liście zwiedzania Trafalgar Square i zaraz przy nim The National Gallery. 
  • Ruszamy za głosem żołądka w kierunku chińskiej dzielnicy - China Town. Ostatecznie skusiliśmy się wcześniej na meksykańskiego grilla i całe szczęście, bo w dzielnicy chińskiej, aby zjeść, należałoby się tam udać jeszcze pojedzonym. Z knajpek i restauracji azjatyckich wszelkiej maści z witryn krzyczy do nas kolorowe jedzenie, ale niestety odstraszają kolejki (długie!!) w oczekiwaniu na miejsce. Było kilka punktów bez kolejek, ale nie mielibyśmy odwagi w nich zjeść. Sama dzielnica robi ciekawe wrażenie, i postanawiamy wrócić tu wieczorem. Ja natomiast cały czas zastanawiałam się, kiedy robił tam zdjęcia samochodzik google, bo na ulicach widać tylko kilkoro ludzi, tymczasem na moich zdjęciach...: 
 


















  • Pojedzeni, z nowym zapasem sił, metrem dojeżdżamy do stacji London Bridge.
  • Wysiadamy tuż obok pięknego, tym razem nowoczesnego budynku - The Shard. Widziałam informację o możliwości zakupu biletów wstępu na górę - tam czekał nas widok (pewnie obłędny) na cały Londyn.
  • Borough Market - odrobinę hipsterskie miejsce na małą przerwę w postaci dobrej kawy albo deseru z food trucka. Oprócz tego dostaniecie tutaj przysłowiowe mydło i powidło.



  • Southwark Cathedral mijamy tuż obok targu, w drodze nad Tamizę. Jeśli już tam jesteśmy - warto zajrzeć w jeszcze jeden zakamarek: Winchester Palace. A raczej to, co z niego zostało. XII-wieczne ruiny robią wrażanie w zderzeniu z nowoczesną architekturą.


 

  • I znowu - spacerkiem wzdłuż Tamizy idziemy na przystanek. Z pięterka czerwonego autobusu oglądamy Tamizę, następnie puste w sobotę londyńskie City, jadąc w kierunku najsłynniejszego londyńskiego mostu Tower Bridge
  • Oczywiście, że wchodzimy na most, oczywiście, że lepiej prezentuje się z brzegu niż znad rzeki, ale widok na Tamizę z góry też nie jest zły. Do tego widok na londyńskie nowoczesne City, z XI-wieczną Tower of London na pierwszym planie, też wygląda z mostu ciekawie. 
  • Można zakupić bilet wstępu na wieżę; dodatkowa atrakcja, to przejście pomiędzy wieżami po przeszklonym podłożu. Jak możecie się domyślić - my z tej przyjemności tym razem nie korzystamy (dostrzegłam cenę biletu dla dorosłych 9 GBP).
  • Wracamy pod Tower of London, znajdujemy miłą ławeczkę tuż pod murami z widokiem na Tower Bridge i czujemy się jak w Londynie. Bo wieje niemiłosiernie. Za długo posiedzieć się niestety nie da.
  • Bez biletów wstępu na teren budowli, możemy tylko pooglądać ją wokół i tak też robimy. 
 
 
 
 
  Trzeci etap spaceru do Tower Bridge na MAPIE tutaj. 

  • Obiad był, kawa była, nogi bolą. Ale wszystko na liście "must see" odfajkowane. Można już całkiem na spokojnie powłóczyć się bardziej alternatywnymi ścieżkami.
  • Ruszamy pomiędzy szklane domy City of London. Będąc już całkiem w środku, zdziwiło mnie, jak ono jest właściwie niewielkie. Nowoczesnych drapaczy chmur, dumnie prezentowanych na brytyjskich serialach, jest tak naprawdę niewiele. Jednak muszę przyznać, że te, które sięgają chmur, to wyjątkowo dobrane i dopieszczone perełki nowoczesnej architektury.Poza tym sporo sterczy tu i ówdzie dźwigów.
  • Jeśli też tam zawędrujecie, przespacerujcie się Mincing Lane, z której trzeba skręcić w wąskie przejście między szklanymi domami w kierunku kościoła St Margaret Pattens, jednego z bardzo niewielu jakie ocalały po wielkim pożarze Londynu.



 

 
  • Następnie kierujecie się w kierunku Leadenhall Market. Może ktoś powie, że to kicz lub, że średnio ciekawy obiekt. Dla mnie mała podróż w czasie. Z Lime Street należy wejść w pasaż, a gwarantuję, że znajdziecie się w innym świecie.



  • Koniecznie podejdźcie pod biurowiec Lloyd's of London. Nagłowiliśmy się chwilę, zanim doszliśmy do wniosku, że ta konstrukcja, którą obchodzimy wokół, to jednak jest budynek biurowy.
  • Bardzo duże wrażenie zrobiły na mnie sposób łączenie tradycyjnych gmachów biurowych z nowoczesnymi, zaskakujące mieszanki stylów, odbijające się w szkle kamienne monolity - to koniecznie trzeba zobaczyć. Chyba dobrze też nam się to wszystko oglądało na pustych w sobotę po południu ulicach City. 








  • Na koniec zaplanowaliśmy liznąć zaledwie dzielnicę Shoredich. W wielkim skrócie, prawie biegiem przemierzyliśmy wymuskane (i niestety widać, że modne) Spitalfields Market i Brick Lane, po czym wracamy do stacji Liverpool i już z pietra autobusu oglądamy Shoreditch Hight Street. Dopiero tutaj zaczyna mi się ta dzielnica podobać, jest dawną dzielnicą przemysłową, wiele tu jeszcze opuszczonych budynków, przerabianych powoli na biura, graffiti, porośnięte trawą mury. Szkoda, że na zdjęcia jest już za późno.
 
 
   
  • Kolejny etap spaceru na MAPIE TU.
     
  • Warto też wybrać się do Camden - my zaczęliśmy od stacji metra Camden Town. Kiedy opuścicie budynek metra, zaleje Was fala turystów, dziwnie wyglądających nastolatków i wylewającego się zewsząd kiczu w przedziwnym wydaniu. Nie wracajcie jednak do metra, żeby oddalić się z tego miejsca czym prędzej. Bo pewnie taki może być Wasz pierwszy odruch. Przejdźcie się główną ulicą, w górę, w kierunki kanału, wtopcie się w tłum turystów na Camden Market, coś przekąście niespiesznie. Przejdźcie się później w górę kanału. Nas zatrzymał drogowskaz z dymiącą kawą, który kazał nam opuścić ścieżkę nad kanałem. Ostatecznie wylądowaliśmy w pubie The Engineer i tak nam się spodobało i zasmakowało lokalne piwo, że w Camden Town zastał nas zmrok. Ostatecznie mogę napisać, że Camden to dość pokręcona dzielnica Londynu, zalatująca kiczem, ale z drugiej strony ciekawa i fascynująca; ewidentnie to miejsce, które wieczorem robi się zbyt hałaśliwe i wulgarne, i z pewnością jest to też miejsce, w którym zaopatrzycie się we wszystko czego tylko chcecie.
 
 

 
 
  • Po godzinie 21 pod klubami zaczęły ustawiać się kolejki dżentelmenów z brylantyną na zbyt zadbanych głowach oraz dam w cekinach i zbyt wysokich szpilkach, jak na ilość alkoholu którą w siebie wlały; ewakuujemy się.
  • Nasz ostatni cel, to Londyn nocą. Najlepszą godzinę na zdjęcia nocne spędziliśmy w Camden. Trudno. Na wieczorne London Eye już i tak zabrakło nam sił. Piccadilly Circus, to nasza przedostatnia stacja. Niestety słynny neon był w remoncie, i nie zaprezentował się pięknie na tle nocnego życia w Londynie. Za to wieczorny spacer po SOHO i China Town pokazał nam, że Kraków przy Londynie w sobotni wieczór jest tylko miłym spokojnym miasteczkiem. Tłumy ludzi, uliczne występy, głośno, radośnie, tańczący przechodnie. Energetyczne miasto.
     5. NIEDZIELA, dzień pod hasłem "ile jeszcze do odlotu". 
    Wczoraj czasu zabrakło nam na: Covent Garden z klimatycznymi sklepami, jakie spotkać można pewnie tylko tam, Notting Hill i Portobello Road (ze straganikami i truskawkami maczanymi w czekoladzie) oraz na Oxford Street po prostu z zakupami.
    Zakupy nie są moją mocną stroną, poza tym, po wczorajszym maratonie, Londyn bardzo miło pozostał w naszej pamięci, ale nie mieliśmy już ochoty na tłumne jego ulice.
    Na tych kilka godzin, jakie nam zostały w Londynie, wybraliśmy Hyde Park. To właśnie tutaj spotkaliśmy jedzące z ręki wiewióry, papugi mieszkające na parkowych drzewach i podziwialiśmy sztukę projektowania parków w sposób niesamowicie przyjazny dla zwierząt a szczególnie wszelkich odmian ptaków.
    A z Hyde Parku tylko trzy kroki dzielą nas od słynnego, luksusowego domu towarowego z początku XX wieku - Harrods.
     

     
     

     PODSUMOWANIE:
    - PRZELOT - oczywiście szukajcie tanich lotów, niekoniecznie na odległe lotniska, bo dopłacicie do transportu z i na lotnisko;
    - NOCLEGI - dobrze szukać z wyprzedzeniem; na 3 tygodnie przed planowanym terminem wyjazdu najtańsze i najlepsze znikają w oczach;
    - TRANSPORT - karta Oyster, którą doładujecie dowolną kwotą + kaucja zwrotna 5GBP; TUTAJ strona o komunikacji miejskiej w Londynie;

    - WSTĘPY - muzea w większości są darmowe. Jeśli macie zamiar pozwiedzać coś więcej, odwiedźcie wcześniej strony www tych obiektów - zakup biletów on-line gwarantuje Wam niższą cenę. Jeśli nastawiacie się na zwiedzanie wielu obiektów, warto przeliczyć zakup biletu zintegrowanego: https://www.londonpass.com/
    - O LONDYNIE POLECAM - http://www.isawpictures.com/ oraz http://rodzynkisultanskie.blog.pl

    Komentarze

    1. Bardzo ciekawie napisane. Super wpis. Pozdrawiam serdecznie.

      OdpowiedzUsuń
      Odpowiedzi
      1. Cieszę się, że się podobało i mam nadzieję, że przydało:-) Pozdrawiam!!!!!!

        Usuń
    2. Zwiedzenie Londynu w weekend jest możliwe, ale można pominąć wiele atrakcji, o których nie mówią w popularnych przewodnikach. Ja czytałam na https://wyspybrytyjskie.pl/ o tych miejscach i cieszę się, że udało mi się je zwiedzić. Jednak poświęciłam na wycieczkę całe 5 dni.

      OdpowiedzUsuń

    Prześlij komentarz

    Popularne posty z tego bloga

    OJCÓW - z dziećmi w każdym wieku