MAŁOLETNI NARCIARZE


W ramach ruszania czterech liter z domu, w weekend wreszcie możemy wypiąć te nasze cztery litery, razy cztery, na krakowskie "słońce"!!!
NARTY!!!!!!! 



Właściwie to jest nasz pierwszy wspólny sezon. Czyli nieszczególnie wcześnie, obserwując średnią wieku małolatów na stokach. Nasze dzieci są już przecież prawie dorosłe, bo mają 7 lat i 5,5 roku. 
Nie będę się tu mądrzyć kiedy warto, kiedy nie warto dzieci na narty wsadzać i nauki jazdy dawać. Masę artykułów i wypowiedzi na ten temat w sieci znaleźć można. Myśmy zrobili zestawienie za i przeciw już dawno i ostatecznie naszym dzieciom narty obce nie były, ciężar buta narciarskiego zaznały, ale z góry ponad 500 m długości jeżdżą od bieżącego roku.
Przez siedem ostatnich lat zastanawialiśmy się, jak to będzie z maluchami na nartach. I jednocześnie próbowaliśmy ich delikatnie zarazić i nauczyć. Bo co do tego, że jeden sezon na naukę jazdy dzieciaków trzeba będzie poświęcić nie mieliśmy wątpliwości.
Poszło ekspresowo, a radocha Miśków - bezcenna!!!!
Na rozpoczęcie tego sezonu zafundowaliśmy godzinkę z Panem Instruktorem, a później już jazda i jazda i jazda, na przyjemnym stoku nie więcej niż 500 m o jednolitym nachyleniu.
W drugim rzucie po raz pierwszy wyjechaliśmy wszyscy razem na większą górkę, a dla Zuzy i Szymona była to w pełni profesjonalna trasa!!!!! Wyjeżdżali 4-osobowymi krzesłami, nie orczykiem. Cudnie poradzili sobie przy wsiadaniu i zsiadaniu, oczywiście Zu z mamą za rączkę w za dużych rękawicach.
Na pierwszy rzut wybraliśmy Spytkowice  i możemy polecić ośrodek rodzinom z dzieciakami początkującymi ale też z tymi dobrze już dającymi sobie rady też.
Od Krakowa rzut beretem - jechaliśmy 1h 20 min. Zakopiankę w trudnych chwilach można ominąć przez Tokarnię. A podczas ferii cały ruch narciarski skupia się bliżej Zakopanego, więc o tłok na stoku ciężko.
W ośrodku jest szkółka narciarska - oblegana, warto zarezerwować instruktora wcześniej. Jest miejsce dla całkiem początkujących szkrabów - orczyk zupełnie z boku głównych tras, bezpieczny, do nauki stania i poruszania się na nartach. Jest miejsce na sanki, jabłuszka i lepienie bałwana, a ten wpis nie jest sponsorowany:-)
Mnie urzekł brak tłoku na trasie. Jest jedno krzesło, a z górnej stacji mamy do wyboru dwa całkiem szerokie warianty trasy. Dzięki temu nikt nikomu w drogę niespodziewanie nie wjeżdża. Dla mnie to najważniejsze, jeśli dzieciaki jadą tuż obok, chcą szybciej i szybciej a ja nie trzymam ich za rękę i nie do końca wierzę w ich koordynację i opanowanie nart.
 

A teraz pora na nasze tegoroczne początki:
1. Krok 1 - zakup biletów, no trochę bolał po kieszeni karnet 2-godzinny dla 4 osób - jedyne 150 PLN. Tymczasem małolaty narciarze...:

2. Krok 2 - aplikujemy frytki na zakąskę, czekoladę na deser i pakujemy się we czwórkę na krzesła. Przyjęliśmy strategię: dorośli na zewnątrz, Miśki do środka, cienka Zuzanna pakuje barierkę między chude nóżęta, żeby bezpiecznie dojechać do górnej stacji.

 3. I Krok trzeci to już z górki, cały 1 km z górki:-)
I TAK ZE DWADZIEŚCIA RAZY:-))))))
 


4. Na koniec jeszcze punkt obowiązkowy. Obok trasy stoi sobie szałas z rusztem i prawdziwym gorrrącym ogniem! Można mieć ze sobą kiełbasę. Można po prostu ogrzać zziębłe paluszki, i wypić herbatkę z termosu z miodkiem i goździkiem.
A na obiad, czy to przed czy po nartach polecamy zrezygnować z restauracji przystokowej (choć nic do niej nie mamy) ściągnąć obuwie narciarskie, wpakować się w samochód i ruszyć w kierunku Krakowa, niecałe 5km, aż do Przystani w Kabanosie - widać z daleka. 5 minut drogi, z głodu nie padniecie:-)


Ale to nie był pierwszy raz z dziećmi na nartach i na stoku.
Od dwóch lat jeździliśmy na narty, braliśmy siebie, dzieci, narty dla siebie, sanki dla dzieci. I później zgodnie z harmonogramem organizacyjnym: żona z dziećmi na sankach, mąż z samiuskiej góry na nartach. I zmiana.
Jeśli któreś z Miśków miało ochotę, a miało - pożyczaliśmy zestaw: narty z butami na godzinkę. Dla 3-letniego Szkraba samo stanie na nartach to sztuka, poruszanie się jeszcze większa. I tak zjeżdżaliśmy sobie pomiędzy bałwanami po płaskiej trasie, z rączkami na kolankach, później z rączką w prawo i z rączką w lewo.

Sprzed kilku lat: dzieciaków pierwsze kroki na nartach: Sławic-ski Raj koło Miechowa, czyli prawie jak w Krakowie:-).
Minusy: monotonna górka o jednolitym nachyleniu - rodzice nie pojeżdżą:-)
Plusy: monotonna górka o jednolitym nachyleniu:-), szeroooookoooo do nauki, cudna górka na sanki dla dzieciaków, ceny.


Rok temu była pierwsza godzinka z Panem Instruktorem, który nie okazał się być "Panem Samo Zło".
Nauka własnego dziecka jazdy na nartach to jakieś mission impossible!!!!
Toto się nie słucha, próbuje płakać, zniechęca się, robi swoje, odwraca uwagę i za punkt honoru stawia sobie wyprowadzić rodzica z równowagi.
A wiem to z doświadczenia swego skromnego, ale też z obserwacji innych cierpliwych, wierzących we własne siły rodziców. To co nie udaje się rodzicowi w dwa dni, kontaktowy instruktor robi  w godzinę.
Uczyliśmy się w Limanowej na Łysej Górze. Szkółkę oceniamy pozytywnie, instruktorów losowo trafionych - jako skutecznych i z dzieciakami pracować potrafiących.

Minusy: skąpa baza żywieniowa, frytki, kiełbaski zapiekanki; karczma na górze po wyjechaniu krzesłem była poza zasięgiem uczących się stać na nartach dzieci, ale powyższe menu dzieci zadowoliło.
Plusy: ceny przystępne, trasa do nauki jednolicie nachylona i szeroka, magicznie bajkowy mikroklimat - kraina w śniegu skąpana nawet jeśli sama Limanowa w odwilży, rodzic może poszaleć na trasie FIS - dla odmiany; nie ma tłoku na stoku, nie ma kolejek.

Obiadek zjedliśmy w drodze do Krakowa, jeszcze w Limanowej w Chińskiej Restauracji Mekong. Nie sposób nie zauważyć - przy stacji Orlen i Tesco. Polecamy i miłe Panie pozdrawiamy!!!!!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

OJCÓW - z dziećmi w każdym wieku