KRONOPLATZ - Dolomity po naszemu

Zrobiliśmy TO:-) I powiem Wam, że było warto!!! I jeszcze coś powiem - zrobimy to znowu!!!

Czy ja mówiłam, że uwielbiam Włochy? Pewnie tak, ale za każdym razem mówiłam to latem, a zimą polubiłam ten kraj jeszcze bardziej. Zmierzając na letnie wakacje autostradą z widokiem na Dolomity, wiedzieliśmy, że musimy tu wrócić i zobaczyć je z bliska - nie przez okno samochodu. Teraz z kolei wiem, że musimy tu jeszcze wrócić za rok zimą i jeszcze latem i może w ogóle moglibyśmy tu zamieszkać.

POSZUKIWANIE MIEJSCA
Zawsze marzył nam się rodzinny wypad na narty w Alpy. Jednak wydatek to niemały, a ponieść go i niańczyć dwójkę maluchów, zamiast całymi dniami szusować ?? O nie, na to się nie zdecydowaliśmy. Rok temu okazało się, że dzieci rosną szybciej niż nam się wydaje, i śmigają po stoku, jak małe huragany. 
Zatem w w sezonie zimowym roku pańskiego 2017 postanowiliśmy sobie wynagrodzić kilka sezonów (oczywiście jakże radosnych!!), spędzonych w małych rodzinnych ośrodkach, szaleństwem alpejskim. Oj łatwo nie było, bo sporo propozycji dają Alpy w promieniu 1000 km od Krakowa. W pierwszym porywie padło na Austrię, i pewnie wtedy pisałabym tutaj w zachwytach o innym miejscu. Ale Mąż wyszukał, żeby lodowiec to nie był, bo pracowaliśmy kilka lat na to, żeby dzieci do nart nie zrazić, a zmarznięcie i jazda w minus kilkunastu stopniach mrozu i najwytrwalszych narciarzy może zniechęcić.
No i Mąż wyszukał jeszcze, żeby trasy niebieskie były, ale żeby i czerwono-czarnych nie zabrakło.
Po powrocie dodać mogę jeszcze, że w przypadku wyjazdu z dziećmi ośrodek, który zaprojektowany jest z jednym centralnym punktem, to świetne rozwiązanie. Zdecydowana większość tras kończy się wyciągiem, który wywozi na szczyt tej samej góry.  To genialne miejsce i daje pewne poczucie spokoju i możliwość umówienia się pierwszego dnia, że zagubiony 9- latek, który jest najszybszy w rodzinie, ma po prostu zjechać w dół, wsiąść do wyciągu, który wywiezie go na górę - na tą właściwą górę:-), bo szczyt jest jeden i czekać na rodziców w wyznaczonym miejscu do końca świata.


TRASY NA KRONOPLATZ (włoski PLAN de CORONES)
Gdyby ktoś zadał mi pytanie, komu poleciłabym Kronoplatz, ślepo odpaliłabym "Tobie". 
120 km tras, z czego 1/3 to trasy czerwone, 25km tras czarnych, no i reszta to świetne szerokie, malownicze i urozmaicone trasy niebieskie.
Chce się powiedzieć, że to ośrodek rodzinny, mając na myśli, że to ośrodek dla każdego (poziomu i wieku) nie tylko dla rodziców z berbeciami, bo:
- bezpiecznie można uczyć poruszania się na nartach, na szczycie szerokim i bezdrzewnym, a tam dojechać do pierwszej stacji i po około kilometrze wpakować się na wyciąg z powrotem na górę; jest też "ośla łączka" na dole przy gondoli w Riscone, ale nie wyjechać na szczyt, na 2 275 m, to byłby najcięższy grzech, nie wart przyjazdu do tego miejsca;
- można dowolnie łączyć niebieski trasy i sunąć nimi ładnych kilka kilometrów raz szerokimi susami, raz bardziej stromą przecinką przez las - na tych niebieskich trasach nie ma płaskich odcinków i nie trzeba się odpychać, żeby jechać w dół, jak to niestety czasem bywa;
- można poszaleć na trasach czerwonych, które uczciwie są czerwone i fajnie długie;
- no i żądnych wrażeń wymiataczy można wygonić na trasy czarne, rozstrzelone dla urozmaicenia w różnych miejscach z pięknymi widokami; są długie i .. czarne:-) i trzeba uważać na tych, którzy wypuścili się na nie nie do końca wierząc, w ich czerń;
- no a na końcu - bo można leżakować na szczycie z pomarańczowym veneziano z jednej strony, espresso z drugiej, błękitnym niebem nad głową i alpejskimi szczytami wokół;
- można też sprawdzić jaką prędkość osiąga Twoje dziecię pędząc w dół bez opamietania.... ale nie polecam, bo 68km/h na nartach - mimo że w kaskach - daje do myślenia, jak człowiek patrzy wieczorem na swoje dwa małe chuchra w piżamkach.   






Czy da się cały urlop spędzić na Kronoplatz? Pewnie tak i to nawet z przyjemnością. Znam takich, którzy w rodzimej Białce potrafią jeździć całe 6 dni. Tras jest sporo, z każdej strony góry czekają na nas inne widoki. Jest świetny snowpark. Jest kilka punktów, gdzie można sprawdzić swój czas zjazdu slalomem, albo na rasową krechę. Później można pooglądać z tego filmik, a po zalogowaniu się na odpowiednie www taki filmik sobie ściągnąć. Jest też przesympatyczny snowpark dla dzieciaków (mój ulubiony;)) z najprawdziwszym igloo.
My, jako zwolennicy turystyki narciarskiej skusiliśmy się na kilka wyjazdów do sąsiednich ośrodków. Oczywiście, że było warto!!! Dla widoków, dla duszy i dlatego też, żeby powrócić ostatniego dnia na Kronoplatz. I tego ostatniego dnia zgodnie stwierdziliśmy, że jest to doprawdy nowoczesny ośrodek, optymalnie zaprojektowany, jeśli chodzi o długości i połączenia tras ze sobą, ilość wyciągów i komfort na wyciągach. Niestety prawdą jest, że po pierwszych dniach bolały mnie nie nogi, a ręce od noszenia nart do gondolek i z gondolek. Odkryłam w okolicy swoich nadgarstków całą masę dziwnych miejsc z mięśniami i tęskniłam za wygodnymi kanapami. Ale są dni, że szybka, osłonięta od zimna i wiatru gondola, to najlepsze miejsce narciarza:-)


 


ALTA BADIA
Skusiła nas niewielką odległością. Widoki piękniejsze, góry jakby bliżej, ale infrastruktura gorsza (starsza, większa ilość krzeseł i orczyki), co jest do przeżycia. To, co mi przeszkadzało - cały ośrodek jest mniej spójny w porównaniu z Kronoplatz; przejechanie z jednego końca na drugi jest dosyć kłopotliwe - trzeba zaliczyć dużą ilość krótkich tras, sporo jest przejść między trasami i wiele miejsc na trasach niebieskich, gdzie bez odpychania się człowiek nie pojedzie. Z kolei do nauki - dostępne są krótsze trasy w porównaniu z Kronoplatz i płaskie ośle łączki, których na Kronoplatz nie znajdziecie. Czerwone trasy ok.
W knajpach delikatnie taniej - np. tyrolska wurst-buła z oczywiście kiełbasą kusiła bardzo za cenę polskiego hamburgera.
Co jeszcze? To tutaj spróbowaliśmy bombardino - podobno drink stworzony gdzieś w dolomitach na potrzeby turystów, przyjął się niczym tradycyjny speck. A jest to nic innego, jak nasz ajerkoniak  wzmacniany lokalnym bimberkiem, do tego gorąca woda, bita śmietana i posypka z kakao. Bomba rozgrzewająco kaloryczna.
 


SELLARONDA - o TU

Kuszeni byliśmy opowieściami o pięknych widokach i śmietance Dolomitów, a jednocześnie zniechęcani byliśmy opowieściami o tłumach wszelkiej maści narciarzy, każdego słonecznego dnia mierzących się ze sobą samym i Sellarondą.
Ale byliśmy tam, kilkadziesiąt kilometrów obok i nie można było nie spróbować. Jechać tam pochmurnego dnia, nie było sensu, bo jedzie się tam dla widoków. Z kolei słonecznego dnia miały być tłumy. Zatem kiedy prognoza przepowiedziała, że dzień będzie zachmurzony częściowo, zapakowaliśmy się do samochodu i ruszyliśmy na Sellarondę. Jest to szlak narciarski, który wiedzie nas na przemian wyciągami i trasami zjazdowymi, połączonymi w kółko, w jednym ciągu o łącznej długości prawie 60 km. A wiedzie wokół masywu Sella, przez 4 przełęcze. Można przemierzać ją na dwa sposoby: Sellaronda zielona (w przeciwnym kierunku do ruchu wskazówek zegara) i pomarańczowa (zgodnie z kierunkiem ruchu wskazówek zegara).
Zaznaczam, że jeśli marzycie o tej karuzeli, musicie zakupić skipass Dolomitisuperski, jako że trasa wiedzie przez 4 różne ośrodki narciarskie, a jednocześnie nacieszycie oko widokiem czterech najsłynniejszych przełęczy w Dolomitach w ciągu jednego dnia: Passo Pordoi - Passo Campolongo - Passo Gardena - Passo Sella. 
Trochę obawialiśmy się trudności tras z naszymi szkrabami, szczególnie w górnych partiach, bo trasy przebiegają na wysokościach 1465 - 2300 m n.p.m. 
Naczytaliśmy się, że większość tras to średnia skala trudności, ale nie dowiesz się narciarzu co to znaczy "średnie", dopóki nie spróbujesz. Było dobrze, ale zaznaczam, że nasze dzieci już jeżdżą. Trasy nie są trudne ani wymagające, jednak trzeba pamiętać, że w sporej części to jednak trasy czerwone. Trzeba też wziąć poprawkę na umiejętności innych narciarzy - każdy chce zmierzyć się z Sellarondą, co niestety wygląda tak, że po południu śmigamy po lodzie pomiędzy muldami po kolana na bardziej stromych odcinkach, gd śnieg został ułożony w kupki przez zsuwających się narciarzy.
Zmierzyć się z Sellarondą nie oznacza jednak przetestowania swoich umiejętności, bo trasy nie są szczególnie trudne, a raczej zmierzenie się z własną kondycją i tempem. Do pokonania na własnych nogach mamy wprawdzie tylko ok. 17 km, ale mamy ograniczoną ilość czasu, aby okrążyć masyw i zdążyć wrócić do punktu startu przed zamknięciem wyciągów. Niewielka odległość na nartach, to po asfalcie sporo więcej i drogo może nas kosztować powrót na 4 kołach do punktu wyjścia. Między dolinami ski-busów nie ma, bo każda z dolin to inny ośrodek narciarski - możemy za to liczyć na taxówki, które czekają licznie przed zamknięciem tras.
Nie, nie przejechaliśmy całej karuzeli. Wystartowaliśmy dopiero około 10:30, obawialiśmy się kolejek i buntu Zuzanny. Kolejek nie było, a Zuzia czwartego z kolei dnia na nartach faktycznie zwolniła tempo, ale doceniła cudne widoki. Za cel obraliśmy sobie okolicę najwyższego szczytu Dolomitów - Marmolady. Dowiedzieliśmy się, że jej nazwa nie ma nic wspólnego z papką z owoców, a pochodzi z języka ladyńskiego i oznacza "błyszczeć". Nie powiem Wam, czy to najpiękniejsza część tego koła, ale na pewno chciałabym Was namówić, żebyście się tam wybrali; nawet gdybyście mieli wyjechać na taras widokowy gondolą i zjechać tą samą drogą w dół. 





 



 
POGODA
Miało być słonecznie, bo przecież Południowy Tyrol, to 300 słonecznych dni w roku!!!!! 
No to trochę było. Lecz pozostałe 65 dni pochmurnych też kiedyś musi wypaść... Statystycznie wypada więc niecałe 5.5 pochmurnego dnia w miesiącu. Zakładając, że w lecie we Włoszech mamy 99% dni słonecznych, dostaniemy z 10 dni pochmurnych w miesiącach zimowych. A że pewnie więcej słońca jest też wiosną, to wypadałoby żeby połowa miesiąca zimowego była pochmurna. Poza tym śnieg tez kiedyś spaść musi i musi mieć z czego spadać. Tą logiką podążając pogodziliśmy się z tym, że nasz tygodniowy urlop był w połowie słoneczny. Na marginesie dwa pochmurne dni dodały sporo dramaturgii do i tak już pięknych widoków na Dolomity. Jednak ostatni dzień, był dosłownie spacerem w chmurach:-) 
Też było cudnie, ale zbyt łatwo było też zgubić w tych chmurach nasze pociechy - widoczność mieliśmy miejscami na jakieś 2 metry. Ciekawe doświadczenie - ja gubiłam nie tyle kierunek do odpowiedniego wyciągu, ale kompletnie nie wiedziałam czy jadę w poprzek czy w dół stoku, drżąc jednocześnie o Zu, która w tych chmurach postanowiła jechać za - a nie przede - mną. W każdym razie miała dziko wrzeszczeć gdyby traciła mnie z oczu. Drugą połowę naszej ekipy, zgubiłyśmy tuż po starcie ze szczytu:-). Bo zamiast w dół, pojechałyśmy w booook - we mgle da się!!!!
Po południu okazało się, że gęste przemykające chmury, to nie jest najgorsza aura na narty. Z tych to chmur zaczął sypać gruby, gęsty, mokry śnieg. Widoczność niewiele się pogorszyła co prawda, ale tylko pod warunkiem, że często się zatrzymywałam i przecierałam gogle. W przeciwnym wypadku spadała ona do zera i nie wiedziałam, kiedy wyjechałam z chmury. Wtedy to nasze dzieci siedziały spokojnie w ciepłej knajpce na szczycie Kronoplatz z kubkami gorącej czekolady nad bazgrołami Star Wars, które profilaktycznie spakowali do plecaczków.
W każdym bądź razie sprawdziły się słowa mojego kolegi, który przed wyjazdem rzucił tylko jedną radę - jak pierwszego dnia wyjedziesz na górę i będzie pięknie - rób zdjęcia (!!!), nawet kiedy wszyscy będą jęczeć, że masz na to cały tydzień i teraz jedzieeeemyyyy, to Ty rób zdjęcia, bo następnego dnia możesz już tego widoku nie zobaczyć. Dzięki Tomeczku.
Aaaa i jeszcze coś, co mnie wydało się ciekawe, dla Męża z kolei było zupełnie obojętne i przyjął to, jak jajecznicę na śniadanie hotelowe. Otóż dobowy rozkład temperatur jest inny niż ten, do którego przywykłam. Największy mróz zaczynał się o 3 nad ranem, a dopiero około 11 przed południem temperatura zaczynała rosnąć. I to niebywała przyjemność jeździć w pełnym słońcu przy dodatniej temperaturze, podczas kiedy podłoże jest miło zmrożone.  


APRES SKI
Czyli jeśli myślałeś, że na jeździe na nartach zaczyna i kończy się Twój zimowy urlop, to grubo się mylisz. Myślałam, że po imprezach na włoskich kempingach niczym mnie już ten naród nie zaskoczy. A jednak:-) Ale to już koniecznie trzeba zobaczyć samemu.

KOSZTY
Na koniec rzecz najbardziej przyziemna, ale jednak istotna. Zwłaszcza, że sporo osób nie przekracza granicy i zatrzymuje się na rodzimym Podhalu, właśnie ze względu na finanse. Tanio nie jest, ale gdzie tygodniowy wjazd na narty jest tani? Patrząc na fundusze, należy przede wszystkim porównać je z tym, co wydalibyśmy w Polsce, a następnie odnieść tą cenę do jakości. Jakości ośrodków i infrastruktury w Polsce, patrząc choćby na najbardziej osławioną Białkę, Jaworzynę Krynicką czy Wierchomlę, zarzucić nie można nic. Chodzi mi bardziej o topografię i lokalne możliwości. Chodzi o ilość i długość dostępnych tras, między innymi.
Ale konkretnie. Wyjazd w czasie polskich ferii nie jest szczytem sezonu we Włoszech, jednak to już nie jest czas darmowych ski-passów. Pewnie słyszeliście o wyjazdach za 1300 PLN/osoba ze ski-passem i dojazdem. Jednak dla nas z dziećmi w wieku szkolnym wyjazd na początku grudnia nie wchodzi w grę (wtedy wiele ośrodków oferuje darmowe ski-passy), poza tym chcielibyśmy jednak mieć apartament tylko dla naszej rodziny (a najtańsze oferty to często 8-12 osobowe apartamenty z łóżkami piętrowymi, wspólna kuchnią i łazienką). Oczywiście, że można tak, ale szukaliśmy czegoś innego.
Nie to, że potępiamy zorganizowane wyjazdy!! Absolutnie nic do nich nie mamy. W każdym razie, co do funduszy, wystarczy trochę mniej, jeśli jesteśmy 4-osobową rodziną i sami sobie wszystko zorganizujemy.
 
Dojazd - to pierwsze wydane złotówki. Potrzebowaliśmy paliwo na 2 tys. kilometrów plus winiety w Czechach i Austrii. Dobrze jest pamiętać o zatankowaniu przed przekroczeniem granicy z Włochami. W porównaniu z Austrią benzyna jest droższa o 0.5EUR / litr (!!!). Na miejscu spokojnie można obyć się bez samochodu - w zależności od tego gdzie macie nocleg. Hotele często oferują ski-busy w cenie. Z kolei pensjonaty zlokalizowane w tyrolskich wioskach gwarantują często bilety na ski-busy "gminne", które są genialnym rozwiązaniem. Warto więc mieć to na uwadze, szukając noclegu. Z wielu wiosek gondola wyciąga nas również do samego serca ośrodka - na szczyt:-)
Noclegi - ohoho, tutaj można się popis, bo oferta tyrolskich wiosek jest niesamowicie bogata i zachwyci na pewno każdego. My polecamy gospodarstwo agroturystyczne Oberlinderhof w maleńkim, spokojnym i ślicznym Stefansdorf. W okresie ferii zimowych Polskich znajdziecie tutaj nocleg za niecałe 480 EUR za 7 nocy dla całej rodziny na wygodnych 70 m2 z dwoma sypialniami, łazienką, WC i bardzo dobrze wyposażoną kuchnią. Jeśli jest Was mniej - oczywiście będzie taniej. Dodatkowo dostawaliśmy mleko prosto od krowy gratis, a dzieciaki brały udział w dojeniu krów. Zaznaczam, że można taniej, ale można i duuużo drożej. Co kto woli. Ski-busa mieliśmy w cenie (3 minuty od domku), podobnie jak wstęp na basen (a dokładnie do strefy basenowej, w tym jeden na zewnątrz) - 2 km od miejsca noclegu. Za saunę dodatkowo płaciliśmy, ale była warta każdych pieniędzy;)
Karnety - oj, to boli po kieszeni - oczywiście w zależności od ośrodka, ale boli chyba podobnie. Z drugiej jednak strony w Białce Tatrzańskiej, na polskiej ziemi, każą nam płacić 366 PLN za dzienny karnet dla naszej czwórki... W Kronoplatz Zuzia jeździła za darmo, więc wyszło 116 EUR dziennie za dużo lepsze warunki. W wyborze ośrodka narciarskiego warto kierować się ceną karnetu dla dzieciaków, bo większość z nich oferuje je darmowe przy zakupie karnetu dla dorosłego. Warto też zastanowić się, czy decydujemy się na jeden ośrodek, w którym i tak jest sporo tras, czy karnet łączony. My się zdecydowaliśmy na Dolomiti-skipass. Nie żeby Kronoplatz był niewystarczający - podeszliśmy do szusowania bardziej w kategorii turystyki narciarskiej, chcieliśmy trochę pozwiedzać.
Wyżywienie - Włochy do tanich nie należą, a żywienie się na stoku tym bardziej potwierdza ta teorię. Choć oczywiście nie można sobie odmówić tyrolskich specjałów, to warto polegać na własnym wyżywieniu. W każdej większej miejscowości znajduje się market. My w pierwszym dniu zrobiliśmy solidne zakupy w SPAR w San Lorenzen (4 km od naszej noclegowni) składające się z lokalnych wędlin (uwaga - pyszny szpeck!!!!), serów, owoców i warzyw. W naszej wiosce nie było żadnego, nawet maleńkiego sklepiku. Poza tym 3 tygodnie przed wyjazdem gotowałam podwójne zupy i podwójne porcje mięs, a nadwyżki pakowałam do słoików na wyjazd. To był mój pierwszy raz z wekowaniem - sprawdziło się wszystko genialnie i pachnąco. Ogórkowa, pieczarkowa, pomidorowa i rosół po nartach - bezcenne:-) Sosy i pulpeciki do makaronów też. Dołożyliśmy tylko włoskie makarony, śmietanę i świeże warzywa.
Gdybyście jednak chcieli jadać w przerwie szusowania, podaję przykładowe ceny wprost ze stoków Kronoplatz:
- duża pizza (dla dwóch osób, jako przekąska) 7-9 EUR;
- zupa gulaszowa 9 EUR;
- makarony 9-12 EUR;
- buchta z marmolada w sosie waniliowym 8,5 EUR;
- frytki 5 EUR;
- piwo 4-5 EUR;
- bombardino i inne alkoholowe przyjemności - 4-5 EUR;
- pepsi puszka 3 EUR.
Transport lokalny - tak jak wspominałam dobrze dopełnić bak z paliwem tuż przed granicą z Włochami - zostanie Wam w kieszeni ponad 0,5 EUR za każdy litr. Szukając noclegu warto też sprawdzić jak daleko macie przystanek ski-busa, bądź kolejki i czy Wasz hotel/pensjonat gwarantuje bilety na tą komunikację. To spora oszczędność na paliwie, bo możecie wygodnie poruszać się również w obrębie innych ośrodków w Dolomitach, nie tylko do najbliższego Wam. 
Parkingi pod wyciągami - napotkaliśmy jedną cenę: 0.50 EUR / 30 minut; jednak maksymalnie 5 EUR.

Mam nadzieję, że temat udało mi się wyczerpać. Niechętnie zamykam wpis, bo dzięki niemu jeszcze trochę żyłam tym pięknym wyjazdem, widokami i świeżym powietrzem. Jednocześnie pozdrawiamy polskie ośrodki w Białce, Laskowej, Kasinie, Wierchomli, Jaworzynie, Jurgowie i inne mniejsze (jak Limanowa) - też jesteście wielcy i warci odwiedzin:-)

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

OJCÓW - z dziećmi w każdym wieku