GRECJA - Płw. Pilion - Milies
Miasteczko Milies zaskoczyło nas swoją urodą! Nie spodziewaliśmy się klimatycznych kamiennych uliczek, ani kamiennych mostów, ani klimatycznych domków ani pięknych, starych willi zatopionych w zieleni. Z resztą cały Półwysep Pilion w porównaniu z suchą i wypaloną słońcem Grecją jest niebywale soczysty, zielony i poprzecinany potokami (suchymi o tej porze roku), a do tego niesamowicie jednolity architektonicznie. Pomiędzy położonymi na wzgórzach, zatopionymi w zieleni miasteczkami można się gubić bez końca.
Praktyczne informacje:
- cena biletu w obie strony 15 Euro w 2014 roku;
- polecamy samochód, włóczęgę po miasteczku jedną połową dnia, a drugą część spędzić można na jednej z NIEPOWTARZALNYCH w całej Grecji kameralnych plażyczek od wschodniej strony Półwyspu (od Morza Egejskiego);
- kościółek z 1741 roku koniecznie należy zobaczyć - wygląda jak chatka;
- kawa pod platanem - od 2.5 Euro.
Ale po kolei - dzień zaczął się leniwie, jednak wreszcie udało się nam obudzić przed dzieciakami. Jest 9, w Grecji 10. Chyba do końca urlopu nie załapiemy ich poczucia czasu;). Niespiesznie zjadamy śniadanko. Jogurt grecki, zakupiony w greckim Lidlu z miodkiem greckim z pinii zakupionym w drodze z Chalkidiki smakuje wybornie. Mąż raczy się paskudną mortadelą, ale nie wygląda na poszkodowanego. Dzieci też dostały mięcho i jęczą o jogurt. Temperatura już przekracza 30 stopni, jest cudnie, słuchamy morza, które przed nami jak na dłoni ofiaruje nam właśnie swoje najpiękniejsze barwy, a tu trzeba umyć gary po śniadaniu, coby mrówki faraona i wszystkie inne odmiany do rozmiaru krokodylego nie raczyły się naszymi resztkami pod naszym namiotem.
Miasteczko MILIES jest bardzo urocze. To jedna z niepozornych perełek, wśród greckich miasteczek, schowana wysoko w górach. Stare domy, czy też rezydencje, utrzymane częściowo w pięknym stylu: w większości z kamienia, pokryte dachem z łupka, schowane w gąszczu zieleni, miejscami niesamowicie dzikiej. Pnącza i lasy kasztanowe dla nas sprawiają lekko egzotyczne wrażenie.
Spędzamy w miasteczku nieco więcej
czasu niż wstępnie zakładaliśmy i na prawdę warto je przespacerować
całe.
Zieleń daje sporo przyjemnego chłodu. Wszędobylskie greckie fontanny dają możliwość zaspokojenia pragnienia. Ze stacji kolejki wspinamy się kamiennymi schodami w górę i lądujemy na głównym platio. Dzieciaki ujeżdżają plac zabaw w cieniu rozłożystego platanu, tuż obok my sączymy sobie espresso i cappuccino. Polecam też lokalną pitę z menu w tawernie pod platanem obok placu zabaw.
Mój mocno średni przewodnik wspominał o niepozornym kościółku w tej miejscowości, który wygląda jak maleńka chatka, nie ma dzwonnicy, jest krytym łupkiem, ale nie warto go omijać ze względu na cudne wnętrze.
Są tu jeszcze dwa muzea – ja nie byłam. I Kilka stylizowanych sklepów z pamiątkami i ziołami za przysłowiowe milion dolarów. Co dla nas istotne - Milies nie jest zadeptane przez turystów.
Praktyczne informacje:
- do Milies można dojechać wąskotorową kolejką z miejscowości Ano Lechonia (ok. 11 odjeżdża, ok. 16 wraca);
- trasa kolejki to 15 km;- cena biletu w obie strony 15 Euro w 2014 roku;
- polecamy samochód, włóczęgę po miasteczku jedną połową dnia, a drugą część spędzić można na jednej z NIEPOWTARZALNYCH w całej Grecji kameralnych plażyczek od wschodniej strony Półwyspu (od Morza Egejskiego);
- kościółek z 1741 roku koniecznie należy zobaczyć - wygląda jak chatka;
- kawa pod platanem - od 2.5 Euro.
Ale po kolei - dzień zaczął się leniwie, jednak wreszcie udało się nam obudzić przed dzieciakami. Jest 9, w Grecji 10. Chyba do końca urlopu nie załapiemy ich poczucia czasu;). Niespiesznie zjadamy śniadanko. Jogurt grecki, zakupiony w greckim Lidlu z miodkiem greckim z pinii zakupionym w drodze z Chalkidiki smakuje wybornie. Mąż raczy się paskudną mortadelą, ale nie wygląda na poszkodowanego. Dzieci też dostały mięcho i jęczą o jogurt. Temperatura już przekracza 30 stopni, jest cudnie, słuchamy morza, które przed nami jak na dłoni ofiaruje nam właśnie swoje najpiękniejsze barwy, a tu trzeba umyć gary po śniadaniu, coby mrówki faraona i wszystkie inne odmiany do rozmiaru krokodylego nie raczyły się naszymi resztkami pod naszym namiotem.
No dobra – myjemy - w końcu to tylko 4 talerze,
4 kubki i łyżka z karmy dla kota.
Właśnie – mamy kota. Oryginał - grecki,
właściwie to kotka. Przefajna - szara.
Nie mam pojęcia o której wyruszamy, bo wcale
się nie spieszyliśmy. W każdym razie jedziemy drogą na południe
półwyspu, skręcając w góry za drogowskazem w kierunku Milies. Naszym celem na dziś
jest plaża Milopotamos, podobno najbardziej spektakularna na półwyspie.
Po drodze mam do odhaczenia kilka miasteczek w górach, o których wspomina mój przewodnik Pascala. Dzieci marudzą przeraźliwie na myśl o opuszczeniu klimatyzowanego wnętrza samochodu, ale bez moich wycieczek są i tak masą marudząco-kłócąco-znudzoną.
Po drodze mam do odhaczenia kilka miasteczek w górach, o których wspomina mój przewodnik Pascala. Dzieci marudzą przeraźliwie na myśl o opuszczeniu klimatyzowanego wnętrza samochodu, ale bez moich wycieczek są i tak masą marudząco-kłócąco-znudzoną.
Marudzenie
nie trwa długo, ponieważ czystym
przypadkiem, parking na który zaprowadziła nas droga jest
parkingiem dla stacji kolejki wąskotorowej, tzw. „brudaska” który jeździ
sobie z prędkością roweru z Ano Lechonia do Milies
właśnie. I dmucha sobie tą parą i bucha po górach, kamiennych mostach i
tunelach, przejazd pewnie jest nie lada wydarzeniem - my niestety
postawiliśmy na nasz samochód, bo na tym miasteczku w górach nie
kończyła się nasza dzisiejsza wycieczka.
Miasteczko MILIES jest bardzo urocze. To jedna z niepozornych perełek, wśród greckich miasteczek, schowana wysoko w górach. Stare domy, czy też rezydencje, utrzymane częściowo w pięknym stylu: w większości z kamienia, pokryte dachem z łupka, schowane w gąszczu zieleni, miejscami niesamowicie dzikiej. Pnącza i lasy kasztanowe dla nas sprawiają lekko egzotyczne wrażenie.
Zieleń daje sporo przyjemnego chłodu. Wszędobylskie greckie fontanny dają możliwość zaspokojenia pragnienia. Ze stacji kolejki wspinamy się kamiennymi schodami w górę i lądujemy na głównym platio. Dzieciaki ujeżdżają plac zabaw w cieniu rozłożystego platanu, tuż obok my sączymy sobie espresso i cappuccino. Polecam też lokalną pitę z menu w tawernie pod platanem obok placu zabaw.
Mój mocno średni przewodnik wspominał o niepozornym kościółku w tej miejscowości, który wygląda jak maleńka chatka, nie ma dzwonnicy, jest krytym łupkiem, ale nie warto go omijać ze względu na cudne wnętrze.
Nie jestem zwykle zwiedzaczem
takich miejsc – jednak to zapiera dech w piersiach. Kościółek jest
maleńki, niepozorny i z całą pewnością należy wejść do
środka!!!
Są tu jeszcze dwa muzea – ja nie byłam. I Kilka stylizowanych sklepów z pamiątkami i ziołami za przysłowiowe milion dolarów. Co dla nas istotne - Milies nie jest zadeptane przez turystów.
Komentarze
Prześlij komentarz