SAMOCHODEM DO GRECJI

Pakowanie trwało niemal całą sobotę. 


Weryfikacja listy rzeczy do wzięcia wypadła pozytywnie – oczywiście znowu niemal zapomnieliśmy o czajniku, który upychamy gdzieś pod nogami dzieci, po zaparzeniu porannej kawy.Zaplanowaliśmy wyjazd o 6 rano. Przed nami jakieś 24h drogi (google maps uparcie twierdził, że 19, ale nasze dzieci mają na to swój plan), do tego nocleg - jakieś 7 godzin. Chcielibyśmy najpóźniej na godzinę 14 dnia następnego dotrzeć na miejsce, żeby mieć spokojnie czas na znalezienie klimatycznego miejsca, a nie brać, co dają, byle rozbić namiot przed ciemną nocą.
Jak zaplanowaliśmy, tak też się stało. 7:30 zwarci i gotowi – wyjeżdżamy:-) Dzieci w piżamkach na tylnych siedzeniach, ale oczy wielkie jak pięciozłotówki z emocji. Zuza dostaje 1 pigułę automotive i dla pewności 2 lokomotivy. Grecjo drżyj – maniana i sjesta odejdą w zapomnienie!!!
--> Słowacja - granicę przekraczamy w Chyżnem. Winiety już mamy, ale spokojnie można zrezygnować z ich zakupu i ominąć jedyny płatny odcinek autostrady między Bańską Bystrzycą a Zwoleniem, który niewiele skraca trasę, a płacić trzeba – razem kilkanaście kilometrów. 
--> Następnie Węgry – przejście Sahy. Winieta miesięczna – koszt ok. 60 zł, płaciliśmy kartą. Opcja 10-dniowa tym razem nie dla nas – witaj urlopie 3 tygodniowy.
Na granicy celnik Węgier przegląda ubawiony nasze paszporty, czyta na głos imiona i powtarza jednym cięgiem po 5 razy „cezarypazuralechwałęsa”. Też się cieszymy. 
McDonalds nas zawiódł. W tym sezonie oferuje audiobooki w języku kraju sprzedającego - węgierskim - naszych dzieci nie urządza... dla nas w sumie też średnio byłby zrozumiały. Stawiamy na jaja niespodzianki jako zapychacze części czasu.


--> Dalej Serbia - bez winiet. Opłaty na bramkach autostradowych. Można płacić w euro, ale - UWAGA - polecam mieć wyliczone drobne. Co prawda resztę otrzymuje się również w euro, ale „napiwek zostaje doliczony automatycznie”, co oznacza, że na każdej bramce obsługa dolicza sobie kilkadziesiąt eurocentów do kwoty, jaką należy zapłacić za przejazd. 

W mieście Nisz zjeżdżamy z autostrady. Jest 23. Trochę zaczynamy żałować, że nie zarezerwowaliśmy noclegu przed wyjazdem. Niedaleko od zjazdu – jeszcze przed centrum miasta majaczy napis GOOD NIGHT o TU, zaprasza przyjemne wnętrze i wielkie okna. Jedyny wolny pokój, to pokój z łożem małżeńskim za 35 EUR. Przemiły pan oferuje jeszcze dostawkę w cenie, ale niestety z jednego łóżeczka turystycznego. Śniadania nie ma w cenie ale obok jest klimatyczna piekarnia gdzie rano można kupić bagietki, kanapki, drożdżówki i spałaszować już w hotelu przy stolikach i tamtejszej kawie. 
Szukamy dalej - bezskutecznie. Wszystko zajęte, miasto żyje swoim nocnym, wakacyjnym życiem bardzo intensywnie. Sprawia przyjemne wrażenie. Wracamy do pierwszego pensjonatu. Trudno, przecierpimy we czwórkę na jednym łożu, potraktujemy to jako karę za brak wcześniejszej rezerwacji.
Niestety „nasze łóżko” zostało już zagospodarowane … ostatecznie znajdujemy nocleg, dzięki pomocy przemiłego pana Serba z GOOD NIGHT. Mamy dwa pokoje, czyste, nowe, pachnące, z klimatyzacją oraz śniadaniem.

Polecamy Nisz, jako przystanek noclegowy w drodze!!!!  Miasto wyposażone w świetną bazę noclegową, w przystępnych cenach, w bezpośredniej bliskości autostrady. Obsługa przemiła i pomocna.
Warto wcześniej coś zarezerwować, choć i bez rezerwacji nie kończy się w samochodzie:-)
Padamy o północy ale zasnąć nie jest jakoś łatwo. Tak czy inaczej kilka minut po 7 zjadamy hotelowe, przyzwoite śniadanie. Dzieciaki już czują się na wakacjach - pochłaniają płatki z mlekiem. I opuszczamy przyjazny Nisz autostradą w kierunku Macedonii.




Obiad zjadamy w przydrożnej macedońskiej grill –restauracji. Upał jest nieznośny – ponad 30 stopni. Jedzenie pyszne.

Po południu osiągamy Chalkidiki. Kierujemy się na palec środkowy - Sithonia. Odwiedzamy po drodze kilka kempingów.
Są przyzwoite, żaden jednak nie zwraca naszej uwagi na tyle, żeby pozostać. Wart zwrócenia jest kemping Stavros położony zupełnie na odludziu – jedzie się do niego drogą w lesie, następnie wzdłuż wybrzeża ok. 4 km. Wokół żywej duszy. Dużo miejsca, zaciszna plaża, wąska, ale malowniczo położona, sklepik, ogólnie sprawiał schludne wrażenie. Cisza, spokój, nic się nie dzieje, ale brak "tegoczegoś":-).
Jest drugi dzień naszej drogi. Ostatecznie lądujemy w Kalamitsi, co tak podświadomie było naszym celem, zgodnie z notowaniem na stronie TAKIEJ. Jest 17, jesteśmy zmęczeni i chcemy morza. Są tutaj 3 kempingi do zobaczenia. Dwa odpadły (Ilias oraz Tsitreli) - wciśnięte pomiędzy pensjonaty i hotele, z dojściem do plaży przez cały cyrk restauracyjno - jarmarczny. Dla nas nieciekawe, dodatkowo zupełnie niemalownicze miejsca - MY NIE POLECAMY.
Wybieramy trzeci, w notowaniu międzynarodowym 4-gwiazdkowy - Thalatta Kalamitsi Village Camp, kręcimy nosem, że kemping dosyć spory, że płaski, ale udaje się znaleźć parcelę dającą poczucie prywatności. Zostajemy. 


Jest dosyć głośno, ale padamy bez tchu i nie mamy problemu z zaśnięciem.

CEL OSIĄGNIĘTY: Grecja, Płw. Chalkidiki, Sithonia, miasteczko Kalamitsi.

Komentarze

  1. Świetnie napisane. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękujemy!!! Zapraszamy:)
      Przepraszam, bo komentarz utknął gdzieś w katalogu "do zatwierdzenia" i długo tam poleżał.....

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

OJCÓW - z dziećmi w każdym wieku